W poniedziałek, mimo zaplanowanej wycieczki na Słowację, nie musieliśmy wstawać bardzo wcześnie, a przynajmniej tak nam się wydawało. Zbiórkę mieliśmy zaplanowaną na 8:45 przed budynkiem Pienińskiego Centrum Turystyki, do którego mogliśmy dojść w około 20 minut, ale w końcu wyszło na to, że musieliśmy bardzo się pośpieszyć, aby zdążyć na wycieczkę. Chyba dwa luźniejsze dni trochę nas rozleniwiły.
Udało nam się wyrobić, choć już prawie cała grupa była na miejscu, wliczając przewodnika. Wyjazd małym autokarem rozpoczął się o czasie i już po godzinie 10 dojechaliśmy do miejscowości Mýto. Tutaj wysiedliśmy z autokaru i z przewodnikiem weszliśmy na polną drogę, prowadzącą do miejsca rozpoczynającego wędrówkę przełomem Hornadu.
Pierwszy i ostatni raz w tych okolicach byłem w szkole podstawowej, gdy moja klasa miała dwutygodniową wycieczkę na Słowację. Nocowaliśmy wtedy w miejscowości Spišské Tomášovce w turystycznym schronisku Hornád. Stąd blisko mieliśmy do Słowackiego Raju, do którego wchodziliśmy nie raz. Miłe wspomnienia z tamtego czasu spowodowały, że postanowiłem zabrać tam żonę. Mimo że bała się drabinek i mostków nad Hornadem, to dała się przekonać do tej wycieczki.
Wędrówka przez malownicze wąwozy, mijając wodospady, przechodząc przez mostki, podesty i schodki zawieszone nad Hornadem, nie mówiąc o drabinkach, okazały się ciekawym przeżyciem dla mojej żony. Szkoda tylko, że wycieczka przez nie była taka krótka, ponieważ zakończyła się w Klasztorzysku. Następnym razem będziemy musieli wybrać inne, dłuższe szlaki i nie korzystać z wycieczki grupowej, aby bardziej nacieszyć się pięknem Słowackiego Raju. Na początek jednak dobrze zacząć od tej, chyba najprostszej trasy.
W Kláštorisku mieliśmy godzinną przerwę, przed zejściem do autokaru. Ten miał na nas czekać na parkingu w miejscowości Podlesok. Przerwę wykorzystaliśmy na obejście ruin klasztoru kartuzów z przełomu XIII i XIV wieku. Następnie udaliśmy się do pobliskiego schroniska na zimne piwko.
Klasztor oddalony od najbliższych miejscowości był łatwym łupem dla rozbójników, więc wielokrotnie na niego napadano i niszczono. Ostatecznie został zburzony w 1543 roku, a przed zniszczeniem zakonnicy w nim przebywający zostali przeniesieni do Czerwonego Klasztoru. W Czerwonym Klasztorze byliśmy dzień wcześniej.
Zejście z Klasztorzyska nie było zbyt atrakcyjne, ale zakończyło się panoramą na Tatry, które już na nas czekały. Z ciekawszych rzeczy, które minęliśmy, było drzewo, które do gałęzi przyczepione miało plastikowe butelki. Samej miejscowości Podlesok nie mieliśmy okazji zwiedzić, ponieważ śpieszyliśmy się do autokaru, więc poza polem namiotowym i domkami letniskowymi nie wiem, co się w niej znajduje.
Do Szczawnicy przyjechaliśmy dosyć wcześnie, więc mieliśmy jeszcze sporo wolnego czasu, aby na spokojnie zjeść i pospacerować po mieście. Wróciliśmy tylko do pokoju trochę się odświeżyć i opatrzyć moje nogi, które obtarłem sobie o nierozchodzone jeszcze buty trekkingowe. Po małym zabiegu wyszliśmy na obiadokolację. Tym razem poszliśmy do restauracji Kotońka, gdzie posililiśmy się smacznym, choć małym plackiem z kozim serem oraz sałatką z kurczakiem i wypiliśmy po zimnym piwku.
Ten wieczór tak samo, jak dwa poprzednie spędziliśmy, spacerując po Szczawnicy i delektując się przebywaniem w tak fajnym miejscu.
Poprzedni dzień | Spis treści | Następny dzień |