Środa była pierwszym dniem, który mieliśmy spędzić na górskich wędrówka. Wstaliśmy rano, zjedliśmy, do plecaka spakowaliśmy prowiant oraz wodę i po wyjściu z domu gościnnego ruszyliśmy w stronę Grajcarka. Po dojściu do potoku przeszliśmy przez most na alejkę pieszo-rowerową i ruszyliśmy w stronę Dunajca.
Gdy doszliśmy do baru Pieniny, Drogą Pienińską skierowaliśmy się w stronę Czerwonego Klasztoru. Idąc wzdłuż Dunajca, doszliśmy do przystani promowej, skąd tratwą można przedostać się na drugą stronę rzeki. Tak też uczyniliśmy, wystarczyło tylko poczekać kilka minut, aż flisak wróci na przystań. Za niewielką opłatą po kilku minutach byliśmy już na niebieskim szlaku, prowadzącym do Sokolicy.
Niebieski szlak, tak zwana Sokola Perć, w ten gorący poranek okazał się dosyć męczący, ponieważ praktycznie od razu szło się ostro pod górę. W związku z tym musieliśmy zrobić kilka krótkich odpoczynków, a jedno z miejsc postoju było przy polanie, za którą widać było dachy budynków w Szczawnicy i Beskid Sądecki na czele z Czeremchą.
Mimo kilku postojów po niecałej godzinie dotarliśmy do kasy Pienińskiego Parku Narodowego, gdzie opłaciliśmy wejście do parku, choć już myślałem, że na każdy szczyt trzeba będzie płacić oddzielnie. Spod kasy już kilka minut drogi dzieliło nas od pienińskiej perełki, Sokolicy.
Sokolica nie jest wysoką górą, ponieważ ma tylko 747 metrów, ale za to jest kapitalnym punktem widokowym. Można z niej podziwiać Przełom Dunajca, który biegnie u jej stóp, Trzy Korony, czy Tatry w oddali. Oczywiście dużą atrakcją na szczycie jest sosna zwyczajna, której wiek szacuje się na ponad 500 lat. Niestety prawdopodobnie to jej ostatnie chwile życia, ponieważ 6 września 2018 roku została uszkodzona przez pęd powietrza wytworzony przez helikopter podczas akcji ratunkowej.
Gdy skończyliśmy podziwiać widoki z Sokolicy, niebieskim szlakiem ruszyliśmy w stronę Trzech Koron. Po drodze mijaliśmy miejsca, z których również był piękny widok na Dunajec, Tatry i samą Sokolicę, a dokładnie jej prawie pionową ścianę.
Ponad godzinę zajęła nam wędrówka do Polany Wyrobek, skąd do Trzech Koron mogliśmy dojść albo przez Przełęcz Szopka, albo przez Zamkową Górę. Wybraliśmy tę drugą opcję, ponieważ po drodze mogliśmy zobaczyć ruiny zamku, w którym ukrywała się święta Kinga podczas najazdu Tatarów.
Niestety po dojściu do ruin zamku okazało się, że za dużo nie zobaczymy, ponieważ zamek został zamknięty dla turystów. Poza bramą i informacją o zamkniętym przejściu zobaczyliśmy Grotę świętej Kingi. Podczas wiosennych roztopów zawalił się fragment murów, co zagrażało bezpieczeństwu. Szkoda, że nie mogliśmy zobaczyć tych ruin, ale mam nadzieję, że w przyszłości uda się to zrobić.
Z ruin zamku do kasy pod Trzema Koronami idzie się około pół godziny, a po drodze przechodzi się przez Polanę Kosarzyską. W kasie pokazaliśmy zakupione wcześniej bilety i weszliśmy na metalową dwukierunkową platformę rozdzieloną barierką, prowadzącą na najwyższy szczyt masywu Trzech Koron.
Na Okrąglicy, której wysokość wynosi 982 m n.p.m., znajduje platforma widokowa, z której podziwiać można Przełom Dunajca, Pieniny, a nawet Tatry, Beskid Sądecki i Żywiecki, Gorce, czy Magurę Spiską. Przy dobrych warunkach pogodowych można również zobaczyć Babią Górę oddaloną o ponad 60 km w linii prostej. U stóp Trzech Koron widać Czerwony Klasztor i Sromowce, a schodząc, można zobaczyć jezioro Czorsztyńskie.
Wchodząc na platformę widokową, widzieliśmy, że chmury robią się coraz ciemniejsze, a po dojściu na miejsce dobrze było widać, że idzie burza. Na metalowej platformie nie było bezpiecznie, więc szybko zrobiliśmy zdjęcia i mimo niesamowitych widoków, zaczęliśmy schodzić ze szczytu.
Podczas schodzenia niebieskim szlakiem coraz częściej było słychać grzmoty. W końcu zaczęło kropić, więc szybko z plecaka wyciągnęliśmy przyszykowane na takie ewentualności peleryny ochronne i założyliśmy je na siebie. To nas uchroniło przed nawałnicą i gradobiciem.
Ciężko było schodzić po błocie, które w niektórych miejscach spływało. Czasem się pośliznęło, ale bez upadku. W końcu burza minęła, a my doszliśmy do Wąwozu Szopczańskiego. Mijając wapienne skały, wyszliśmy z Pienińskiego Parku Narodowego i doszliśmy do polany u stóp Trzech Koron.
Po dojściu do schroniska Trzy Korony zauważyłem, że pogoda dała się we znaki, ponieważ parasole były przewrócone. W Sromowcach Niżnych było jeszcze gorzej, ponieważ leżały na ziemi połamane gałęzie, wiele rzeczy było poprzewracanych, a do tego mieszkańcy mówili o przejściu trąby powietrznej.
Idąc przez Sromowce Niżne, w oddali było widać, że kolejna tura burzy się zbliża. Zaczęliśmy więc szukać miejsca, gdzie moglibyśmy się schronić, a w międzyczasie coś zjeść. Wybraliśmy pizzerię Dunajec, znajdującą się przy przystani flisackiej, przy której wypoczywaliśmy drugiego dnia naszego urlopu.
Zdążyliśmy tylko wejść pod zadaszenie pizzerii, gdy znowu deszcz lunął. Zamówiliśmy tu po piwie oraz tortille z kurcokiem. Nie wiadomo, jak długo ta burza mogła jeszcze trwać, a do domu gościnnego mieliśmy spory kawałek drogi, więc dobrze było się wcześniej pożywić.
Zdążyliśmy zjeść tortille, zanim deszcz skończył padać, ale zostało nam trochę piwa. W związku z tym jeszcze chwilę posiedzieliśmy w pizzerii i spokojnie dokańczaliśmy piwko. Nie widział nam się powrót podczas deszczu.
Skończyliśmy piwo, ale deszcz nadal padał. Było już dosyć późno, więc jednak musieliśmy założyć peleryny i ruszyć w drogę powrotną do Szczawnicy, aby zdążyć przed zmrokiem. Nie zapowiadało się, że szybko przestanie padać.
Gdy doszliśmy do mostu w Sromowcach, można było delektować się widokiem pomarszczonego Dunajca i mgłą unoszącą się nad rzeką i pośród drzew w górach. Piękny i trochę mroczny widok zapowiadał ciekawy powrót. Czerwony Klasztor minęliśmy w miarę szybko. Dalej po dojściu do pola namiotowego widać było krzątanie się turystów, ponieważ niektórym chyba namioty wiatr uszkodził.
Idąc Drogą Pienińską, w wielu miejscach trafiliśmy na powalone drzewa. Niektóre przeszkody musieliśmy omijać, przechodząc pod lub nad nimi. Trafiły się również takie drzewa, które musieliśmy obchodzić, wchodząc na wzniesienia, ponieważ blokowały tak drogę, że nie można było przejść ani pod, ani nad nimi. Duży problem z omijaniem drzew mieli rowerzyści, niektórym pomogłem w przeprowadzeniu rowerów na drugą stronę, ale byli i tacy, którzy rezygnowali z przejazdu.
Droga Pienińska pokazała, co przyniosła nawałnica. Poza drzewami powalonymi na trakt, wiele połamanych było lesie. Niektóre drzewa osunęły się do Dunajca i spływały z nurtem. Następnego dnia Droga Pienińska została zamknięta dla turystów, aby drwale mogli usunąć powalone i połamane drzewa oraz te, które mogły stwarzać niebezpieczeństwo.
Pomimo nawałnicy, flisacy nie wstrzymali spływów, więc widzieliśmy przemoczonych turystów na tratwach. Podobnie było z osobami spływającymi kajakami i pontonami. Nie było ich wielu, ale jednak. Ciekawe, jakie były ich wrażenia po takim spływie.
Zanim zapadł wieczór, dochodziliśmy już do Szczawnicy. Mgła nadal się unosiła, ale słońce zaczęło przedzierać się przez chmury, barwiąc niebo w różnych odcieniach koloru czerwonego. Wyglądało to, jakby nad górami płonęło nięby. Piękny widok.
Wieczorem już nie wychodziliśmy pochodzić po Szczawnicy. Zostaliśmy w pokoju i zaczęliśmy oglądać filmy w telewizji. Trzeba było trochę nabrać sił na kolejny dzień, który również planowaliśmy spędzić w górach.
Poprzedni dzień | Spis treści | Następny dzień |