W czwartek wstaliśmy dosyć wcześnie, aby od rana zacząć wędrówkę po górach, kiedy nie ma jeszcze tłumu turystów, a do tego musieliśmy jeszcze dojść do przystanku autobusowego, aby podjechać busem. Na drodze do Morskiego Oka to i o świcie jest sporo osób, ale aż tak rano nie zamierzaliśmy się wybierać.
Pierwsza wędrówka tego dnia rozpoczęła się od wyjścia z domu gościnnego i dojścia do parkingu dla busów, który mieści się przy ulicy Kościeliskiej 2, czyli przy przejściu podziemny w okolicy Krupówek. Stąd nawet luźnym busem wyjechaliśmy do Palenicy Białczańskiej, aby z niej rozpocząć docelową wędrówkę.
Niewielka liczba osób w busie sugerowała, że na trasie do Morskiego Oka będzie luźno, ale nadzieja na to została rozwiana po dojechaniu na miejsce. W sumie to nawet przed dojazdem do Palenicy Białczańskiej, ponieważ już przed Łysą Polaną stał sznur samochodów na parking.
W Palenicy Białczańskiej po dosyć krótkim staniu w kolejce do kasy (jeszcze) kupiliśmy bilety i czerwonym szlakiem ruszyliśmy w stronę Morskiego Oka. Oczywiście szliśmy wraz z wieloma innymi osobami, nierzadko wyposażonymi w klapeczki, a od czasu do czasu mijały nas załadowane wozy, które z ledwością ciągnęły konie.
Idąc asfaltową Drogą Oswalda Balzera, po niecałej godzinie dotarliśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza, które było słychać, zanim je zobaczyliśmy. Wodospady Mickiewicza, bo to ich inna nazwa, składają się z kilku kaskad od 3 do 10 metrów wysokości, przez które z dużą siłą opada woda z potoku Roztoka. Coś pięknego.
Za Wodogrzmotami Mickiewicza skończył się spacer asfaltową drogą. Zeszliśmy z czerwonego szlaku na zielony, który prowadzi przez Dolinę Roztoki. Ten szlak rozpoczyna się stromym podejściem po kamiennych schodach, później wysypanym gruzie, aż w końcu zdecydowanie łagodnieje.
Początkowo idziemy przez las, a w oddali słyszymy potok Roztoka, który po jakimś czasie zrównuje się z nami, zaraz znowu jest poniżej nas i ponownie się zrównuje. Do tego od czasu do czasu z jednej strony pomiędzy drzewami można dostrzec Opalony Wierch (215 m n.p.m.), a z drugiej Wołoszyn ze swoim skalistym grzbietem. Wchodząc coraz wyżej, las robi się rzadszy, a góry coraz lepiej widać.
Niecałe dwie godziny po minięciu Wodogrzmotów Mickiewicza doszliśmy do rozdroża. Stąd dalej mogliśmy iść zielonym szlakiem w stronę Doliny Pięciu Stawów Polskich, ale wtedy musielibyśmy kawałek się wracać, aby dojść do schroniska. Drugi szlak, czarny, prowadził prosto do schroniska. Wybraliśmy ten drugi wariant i dosyć stromym szlakiem kierowaliśmy się w stronę schroniska.
Mimo tego ostrego podejścia warto było z niego skorzystać. Po pierwsze mało osób z niego skorzystało, więc spokojnie mogliśmy wchodzić. Po drugie im wyżej byliśmy, tym widok stawał się cudowniejszy, a wręcz bajkowy. Minusem za to było to, że ominęliśmy najwyższy polski wodospad, Siklawę.
W końcu dotarliśmy do jednej z perełek znajdujących się na terenie Polski, Doliny Pięciu Stawów Polski. Co ciekawe w dolinie znajduje się sześć, nie pięć jezior, które otoczone są takimi szczytami jak Opalony Wierch, Miedziane, Szpiglasowy Wierch, Niżni i Wyżni Kostur, Mała i Gładka Kotelnica, Gładki Wierch, Walentkowy Wierch, Świnica, Gąsienicowa Turnia, Zawrat, Mały Kozi Wierch, Kołowa Czuba, Kozi Wierch, Buczynowa Strażnica, Zadni Granat, Pośredni Granat, Skrajny Granat, Orla Baszta, czy Wielka Buczynowa Turnia.
Licząc od schroniska, w dolinie można zobaczyć Przedni Staw Polski, Mały Staw Polski, Wielki Staw Polski, Czarny Staw Polski, Wole Oko i Zadni Staw Polski. Pierwsze cztery jeziora znajdują się blisko siebie, co wygląda kapitalnie. Dwa pozostałe znajdują się trochę dalej i wyżej, więc widać je dopiero podczas wchodzenia na Szpiglasową Przełęcz, czy Zawrat. Wole oko nie jest uznawane za staw, dlatego nie jest uwzględnione w nazwie doliny. Poza tym w dolinie znajdują się inne mniejsze jeziorka, które często są wyschnięte.
Dolina Pięciu Stawów Polskich jest przepięknym miejscem, w których można zakochać się od pierwszego spojrzenia. Nie jest tak obleganym przez turystów, jak Morskie Oko, co tylko przyciąga osoby pragnące wyciszenia w tak uroczym miejscu.
Na ławce przy schronisku zrobiliśmy przerwę na posiłek i odpoczynek. Bardzo się nie śpieszyliśmy z dalszą podróżą, ponieważ ciężko było stąd odchodzić, ale w końcu musieliśmy to zrobić. W planach mieliśmy przejście do Morskiego Oka, choć zastanawialiśmy się, czy nie wejść na Zawrat.
Spod schroniska ruszyliśmy niebieskim szlakiem poprowadzonym wzdłuż północnego brzegu Przedniego Stawu Polskiego. Następnie minęliśmy Mały Staw Polski, przy którym znajduje się drewniana chata. Akurat była ona otoczona kwitnącą wierzbówką, która dodawała bajkowego koloru temu miejscu. Zaraz doszliśmy do największego zbiornika, Wielkiego Stawu Polskiego. Przeszliśmy kawałek, minęliśmy zejście zielonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza oraz drewniany mostek nad Potokiem Roztoka i zaraz zaczęła się znowu wędrówka coraz wyżej.
Mając już w dole Wielki, Mały i Przedni Staw Polski niebieskim szlakiem szliśmy, mijając żółty szlak na Krzyżne i kilka minut później czarny szlak na Kozi Wierch, aż dotarliśmy do żółtego szlaku prowadzącego do Szpiglasowej Przełęczy. Tutaj na chwilę zatrzymaliśmy się, aby pomyśleć, którą drogę wybieramy. Szpiglasową Przełęcz, Zawrat, czy może Kozia Przełęcz? Wybraliśmy pierwszą opcję i ruszyliśmy żółtym szlakiem.
Początek trasy był bajeczny, nie tylko ze względu na piękną dolinę otoczoną wysokimi, skalistymi górami, delikatnie porośniętymi trawą i kosodrzewiną, ale ze względu na prostą ścieżkę, po której szybko zbliżaliśmy się do podnóża Szpiglasowego Wierchu. Po drodze minęliśmy niewielki strumyk, który wpływał do Wielkiego Stawu Polskiego. Tutaj zwróciłem uwagę, że coraz więcej chmur na niebie się pojawia.
https://www.instagram.com/p/BZH1sMbne9V/?utm_source=ig_web_button_share_sheet
Kawałek drogi dalej minęliśmy kolejny strumyk. Ten za to wypływał z Czarnego Stawu Polskiego i wpływał do Wielkiego Stawu Polskiego. Zaraz za tym strumykiem zaczęło robić się coraz bardziej stromo, a dalsza droga prowadziła raz po ścieżce z ułożonych kamiennych bloków, raz po kamyczkach, a w innych miejscach głazach, między którymi trzeba było szukać szlaku. Do tego na niebie pojawiały się coraz ciemniejszy chmury.
W końcu niebo zrobiło się ciemne, w oddali było słychać grzmoty i widać błyski, wiatr był coraz silniejszy, a my dochodziliśmy do łańcuchów. Ciężka sprawa. Przeczekanie burzy w okolicy łańcuchów nie byłoby dobrym pomysłem. Zawrócenie również nie miało sensu, ze względu na to, że do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich mieliśmy jakieś 2 godziny drogi, a do tego przechodzenie obok akwenów mogło się źle skończyć.
Zwróciłem uwagę na kierunek, w którym szła burza i stwierdziłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie przebicie się przez Szpiglasową Przełęcz na drugą stronę. Nie wiedziałem, co nas tam czeka, ponieważ jeszcze nie byliśmy w tamtym miejscu, ale patrząc na niebo, przeczuwałem, że będzie bezpieczniej niż po tej stronie.
Po dojściu do łańcuchów trzeba było puścić turystów, którzy w klapeczkach próbowali schodzić, a trochę się z tym zeszło. W międzyczasie zaczęło kropić. Podczas wchodzenia po łańcuchach od czasu do czasu wszyscy sprawnie wymijaliśmy się z innymi turystami. Wyjątkiem była jakaś pani, której bardzo się śpieszyło i wielu osobom szarpała za łańcuch, co jest głupotą. Jeszcze większą głupotą było to, że zaczęła wchodzić poza szlakiem nad innymi już po wilgotnych skałach. Gdyby się pośliznęła, trochę osób poleciałoby na dół. Na szczęście udało się jej jakość przejść.
https://www.instagram.com/p/BZMOSPtHiqI/?utm_source=ig_web_button_share_sheet
Sprawnie weszliśmy po łańcuchach i zatrzymaliśmy się na półce skalnej, aby przepuścić kolejne osoby schodzące. W międzyczasie z plecaka wyciągnęliśmy płaszcze przeciwdeszczowe i zdążyliśmy przed największym deszczem. Stąd już po błocie weszliśmy na Szpiglasową Przełęcz, skąd mimo burzy z jednej strony mieliśmy piękny widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich i Orlą Perć, a z drugiej Dolinę za Mnichem, Mnicha, Mięguszowiecki Szczyt Wielki, kawałek Morskiego Oka, Czarny Staw i Rysy, a w oddali Lodowy Szczyt.
Wejście na Szpiglasową Przełęcz było dobrym pomysłem. Moje przeczucie się sprawdziło, ponieważ okazało się, że po drugiej stronie przełęczy było lepiej nie tylko pod względem drogi, ale również pogody. Wyglądało to tak, jakbyśmy byli na granicy burzy. Gorzeli miały osoby schodzące do doliny.
https://www.instagram.com/p/BZO0ZLIHuTA/?utm_source=ig_web_button_share_sheet
Niestety z przełęczy nie wchodziliśmy już na Szpiglasowy Wierch, mimo że zostało nam tylko kilka minut do niego. Wędrówka po śliskich kamieniach na szczyt w burzę to niezbyt mądry pomysł, a do tego zaraz spadł grad, który jeszcze bardziej skomplikowałby sprawę. W związku z tym zaczęliśmy schodzić w stronę Morskiego Oka.
Droga ze Szpiglasowej Przełęczy do Morskiego Oka nie jest trudna do przejścia. Łagodny szlak z wieloma serpentynami ułatwia wchodzenie. Stąd pewnie niektórzy wybrali się w klapkach, co nie było mądre, o czym przekonali się po drugiej stronie przełęczy.
My początek zejścia mieliśmy utrudniony ze względu na jeszcze padający deszcz i grad oraz błoto i śliskie kamienie, więc trzeba było uważać. Na szczęście po kilkunastu minutach przyszło słońce i ścieżka szybko zaczęła wysychać, a do tego przez chwilę zostaliśmy obdarowani niewielką tęczą znajdującą się na naszej wysokości. Niesamowity widok.
Schodząc ze Szpiglasowej Przełęczy, mogliśmy zobaczyć wszystkie piętra roślinności w polskich Tatrach, łącznie z zalegającym śniegiem. Większość z nich mijaliśmy, np. turnie, hale, kosodrzewinę, czy regle, a inne widzieliśmy w oddali jak lodowe czapy. Do tego w Dolinie Rybiego Potoku coraz bardziej zaczęło się wyłaniać lustro Morskiego Oka, do którego zmierzaliśmy. Piękny widok.
Po drodze spotkaliśmy miłe małżeństwo, które akurat odpoczywało w miejscu z widokiem na Rysy. Chwilę z nimi porozmawialiśmy, między innymi o wejściu na Rysy od słowackiej strony, które mieli za sobą. W ten urlop planowaliśmy wejść od polskiej strony, ale nastawiali nas na wejście z drugiej, nie tylko ze względu na to, że szlak jest prostszy, ale również są piękne widoki. Dali nam do myślenia.
Przyjemnie mijały tu chwile, ale robiło się już późno. Do parkingu przy Palenicy Białczańskiej mieliśmy około dwóch godzin zejścia, a do tego dojazd busem do Zakopanego i powrót do Mraźnicy. W związku z tym mimo trudności związanych z rozstaniem się z górami musieliśmy wracać.
Powrotna droga po asfaltowej drodze, w cieniu drze była przyjemnością. Kilka razy tylko zeszliśmy skrótem przez las, aby było szybciej, ale to był już odpoczynek dla naszych obolałych nóg. W końcu doszliśmy do parkingu, skąd szybko odjechaliśmy do Zakopanego.
W Zakopanem pierwsze, co zaczęliśmy robić, to szukać punktu z wymianą walut, aby zakupić Euro na wyjazd na Słowację, który zaplanowaliśmy na następny dzień. Tak, po drodze uzgodniliśmy, że następnego dnia wejdziemy na Rysy od słowackiej strony.
Niestety było już po godzinie 20 i wszystkie kantory, które znaleźliśmy, były już zamknięte. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że moglibyśmy zapłacić za parking w złotówkach. Poza tym sprawdziliśmy pogodę na następny dzień i okazało się, że w południe mają być burze, czego woleliśmy uniknąć, po dzisiejszych przygodach. Wejście na Rysy musieliśmy przesunąć na następny rok.
Ze względu na silny wiatr, tym razem wieczoru nie spędziliśmy w altance. W pokoju otworzyliśmy wino i zakończyliśmy dzień, upamiętniając piękne widoki oraz ciekawe przygody. Był to dzień, w którym przeszliśmy drugą najciekawszą trasę w polskich Tatrach.
https://www.instagram.com/p/BZT_wi4nMm8/?utm_source=ig_web_button_share_sheet
Poprzedni dzień | Spis treści | Następny dzień |