W listopadzie ubiegłego roku wraz z żoną byliśmy na dwudniowym wypadzie do Bydgoszczy, o czym napisałem we wpisie Wyjazd do Bydgoszczy. Miasto wtedy mi się bardzo spodobało, ale ze względu na to, że nie skorzystałem ze wszystkich atrakcji, a przede wszystkim przepłynięcia się tramwajem wodnym, to postanowiłem odwiedzić Bydgoszcz ponownie wiosną, kiedy będzie już ciepło i tramwaj będzie kursował. Ponowny wyjazd do Bydgoszczy zarezerwowałem sobie na okres Bożego Ciała, ponieważ biorąc jeden dzień urlopu miałem 4 dni odpoczynku 🙂
Ze względu na to, że Toruń mamy po drodze i nie zwiedzaliśmy go wiosną, to uzgodniłem z żoną, że do niego również zajedziemy. W szczególności, że to również jest piękne miasto, z wieloma punktami, które warto zobaczyć i których jeszcze nie widzieliśmy. Tutaj wcześniej ominęliśmy Planetarium, więc do Torunia jechaliśmy przede wszystkim obejrzeć seans o kosmosie, a dodatkowo napić się dobrego piwa piernikowego, kupić świeże pierniczki i odpocząć.
Tym razem rezerwacji noclegu nie dokonywałem przez serwis www.booking.com tylko przez strony internetowe hoteli. W Toruniu zarezerwowałem jeden nocleg w Ibis Budget, a w Bydgoszczy w Campanile. W obu hotelach byliśmy już wcześniej, więc wiedziałem, czego po nich mogę się spodziewać. Na wyjazd nie zarezerwowałem biletów autokarowych. Wybraliśmy się na przejażdżkę samochodem. Dzięki temu mogliśmy zatrzymywać się tam, gdzie chcemy, a do tego nie musieliśmy się przemieszczać środkami komunikacji miejskiej z jednej miejscowości do drugiej.
Wyjazd rozpoczęliśmy z opóźnieniem, niestety, a znowu chciałem wyjechać wcześniej. Oczywiście w podróż ruszyliśmy z AutoMapą, żeby się wspomóc przy dojechaniu do celu. Ze względu na to, że kiedyś służbowo jeździłem do Torunia i Bydgoszczy, to pojechałem tak, jak to robiłem kiedyś, kiedy nie było jeszcze autostrad A2 i A1. Z jednej strony sentymentalnie, a z drugiej znowu chciałem ponownie zobaczyć te niesamowite widoki, których się nie zobaczy, jadać autostradą. W związku z tym jechaliśmy drogą nr 92, później obwodnicą Sochaczewa, czyli drogą nr 50, a następnie w miejscowości Ruszki pojechaliśmy prosto, w stronę Łącka, jadąc droga nr 577.
Widok kwitnących roślin, śpiew ptaków, miły chłód podczas jazdy przez las, gdy jest upalnie i świeże powietrze pozytywnie wpływają na samopoczucie. I tak właśnie jest, jadąc wspomnianą drogą. A dodatkowo na spokojnie można podziwiać krajobraz, co nie zawsze jest możliwe podczas jazdy autostradą.
Z Łącka pojechaliśmy prosto do Włocławka przez Soczewkę, ale przejeżdżając rondo w Łącku, trafiliśmy na procesję, więc 15 minut musieliśmy poczekać. Droga z Łącka do Soczewki w dużym stopniu biegnie przez Gostynińsko-Włocławski Park Krajobrazowy, który swoim obszarem robi wrażenie. Z Soczewki do Włocławka jedzie się, mając z lewej strony Gostynińsko-Włocławski Park Krajobrazowy a z prawej Wisłę. W kilku miejscach drogi numer 62 Wisła jest na wyciągnięcie ręki, co przy wysokim stanie wody potrafi być z jednej strony imponujące, a z drugiej przerażające. W każdym razie widoki są niesamowite, więc warto się zatrzymać i zrobić sobie odpoczynek na poboczu lub w jakimś nadrzecznym barze.
Włocławek zwiedziliśmy, przejeżdżając dosyć wolno przez jego centrum. We Włocławku jest kilka rzeczy, które można zobaczyć, ale można to zrobić w ciągu kilku godzin. Niestety my nie mieliśmy tych kilku godzin, ponieważ czekała na nas rezerwacja w toruńskim Planetarium. Myślę, że we Włocławku zatrzymamy się innym razem. Może ktoś z czytelników poleciłby jakieś fajne miejsca w tym mieście?
Po wyjechaniu z Włocławka pojechaliśmy dalej drogą numer 91 i zjechaliśmy do Ciechocinka. Tutaj mieliśmy problem ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego, ale trafiłem na płatny parking, na którym były wolne miejsca. Nie sądziłem, że tak dużo ludzi odwiedza Ciechocinek. W niektórym miejscach ciężko było się przemieszczać. Tutaj przy fontannie Grzybek zjedliśmy kanapki, które rano przygotowaliśmy, kupiliśmy lody i zrobiliśmy mały spacer po Parku Zdrojowym, gdzie zobaczyliśmy oczko wodne, w którym pływały kaczki i łabędzie, drewniany budynek restauracji Bristol, drewniany amfiteatr, na którym właśnie rozpoczął się koncert. Bylismy również przy fontannie Jasia i Małgosi oraz Żabki.
W Ciechocinku spędziliśmy niecałą godzinę, a następnie pojechaliśmy dalej drogą numer 91 do Torunia, jadąc wzdłuż autostrady. Poruszając się drogą numer 91, już od Włocławka zauważyłem, że wiele punktów gastronomicznych zostało zamkniętych. Miejsca, które przed otworzeniem autostrady były licznie odwiedzane, zostały zamknięte albo zlikwidowane. Co niestety jest smutne, ponieważ punkty z dobrym jedzeniem zostały zastąpione przez duże sieci gastronomiczne. Plusem za to jest to, że jest mniejszy ruch niż na autostradzie i można zatrzymać się praktycznie w dowolnym miejscu.
Przyjeżdżając do Torunia, zatrzymaliśmy się od razu w hotelu. Rezerwując nocleg w hotelu Ibis Budget była informacja o dostępnym parkingu, ale nigdzie nie było informacji, że parking jest dodatkowo płatny. Zakwaterowaliśmy się i z torbami poszliśmy do pokoju. Tym razem otrzymaliśmy pokój, w którym nie śmierdziało papierosami, ale w ubikacji był nieprzyjemny zapach. Ogólnie pokoje w Ibisie urządzone są po taniości. Brak czajnika elektrycznego, który by się przydał, żeby zrobić kawę, czy herbatę. Umywalka z lustrem znajduje się około metra od łóżka, a pomiędzy nimi zmieszczono jeszcze szklane drzwi do prysznica. Jedynym oddzielnym pomieszczeniem jest ubikacja. Pokoje tez są słabo wyciszone i niestety w środku nocy potrafią obudzić wracający imprezowicze, co doświadczyliśmy kolejny raz w tym hotelu. Plusem jest to, że hotel w miarę jest tani i znajduje się blisko toruńskiego Starego Miasta, ale jeżeli ktoś by miał lepszą alternatywę, to z chęcią bym się z nią zapoznał, przyjeżdżając następnym razem do Torunia.
W hotelu chwilę odpoczęliśmy, odświeżyliśmy się i poszliśmy w stronę Planetarium. Chcieliśmy być tam wcześniej, żeby odebrać bilety i dostać się jeszcze do Orbitarium lub Geodium, jeżeli by były wolne miejsca. Po dotarciu na miejsce okazało się, że tego dnia wszystkie bilety do Orbitarium i Geodium zostały już wykupione, ale udało nam się zakupić bilety na następny dzień do Orbitarium. Podczas płacenia za bilety pani w okienku poinformowała nas, że w dni świąteczne i weekendy sprzedawane są tylko bilety ulgowe, więc załapaliśmy się na miłą promocję.
Ze względu na to, że mieliśmy niecałą godzinę na seans, to poszliśmy chwilę pochodzić po Starym Mieście. Przy okazji spaceru znaleźliśmy nowe miejsce, w którym nie byliśmy. Jest to Muzeum Toruńskiego Piernika, ale do niego nie wchodziliśmy. Zostawiliśmy to miejsce na następny przyjazd do Torunia. W 2014 roku byliśmy w Żywym Muzeum Piernika, co miło wspominamy. Ciekawe, czy tak samo będzie z Muzeum Toruńskiego Piernika.
Pod salą Planetarium mieliśmy być 5 minut wcześniej, ale pojawiliśmy się jeszcze wcześniej, aby na spokojnie wejść do sali. Po dotarciu na miejsce, przed budynkiem stały już szkolne wycieczki, a pod salą ustawieni widzowie, do których dołączyliśmy. Chwilę przed rozpoczęciem seansu weszliśmy do sali, znaleźliśmy swoje miejsca, wygodnie usiedliśmy na półleżących fotelach i oczekiwaliśmy na film.
Filmy w Planetarium wyświetlane są przy pomocy projektora gwiazd RFP II niemieckiej firmy Zeiss na kopule o średnicy 15 metrów. Projektor umieszczony jest pośrodku sali, a dokoła niego umieszczonych jest 189 foteli. Z jednej strony sali jest wejście, przy którym jest miejsce dla operatorów, a z drugiej wyjście, które prowadzi do spiralnych schodów. Seanse trwają po około 40 min. My wybraliśmy się na seans pod tytułem W poszukiwaniu życia, który opowiadał o powstaniu życia na Ziemi i czy na innych planetach powstanie życia jest możliwe. Film bardzo interesujący, dzięki któremu poszerzyłem swoją wiedzę na temat kosmosu. Dzieciaki również oglądały film z wielkim zainteresowaniem. Gorzej było po seansie, ponieważ po wstaniu od półleżącej pozycji zakręciło się trochę w głowie, ale nie ma co się dziwić, gdy wzrok latał po całej kopule za nowymi elementami filmu.
Po seansie poszliśmy napić się dobrej kawy. Na kawę weszliśmy do cukierni Franciszka Pokojskiego. Kupiliśmy kawę piernikową i mrożoną. Obie kawy bardzo dobre, a dodatkowo udekorowane świeżymi, firmowymi pierniczkami, które następnego dnia kupiliśmy w paczkach na prezenty dla rodziny.
Pochodziliśmy chwilę po Starówce, następnie przy Wiśle, aż w końcu mostem im. Jana Pawła II poszliśmy na drugą stronę rzeki, zobaczyć Stare Miasto z punktu widokowego. Chwilę zajęło nam przejście na druga stronę Wisły, ale było warto. Po drodze zrobiliśmy kilka zdjęć miasta, ale po dojściu do punktu widokowego okazało się, że widoki są jeszcze fajniejsze. Poza tym mało ludzi tu było, więc w ciszy spędziliśmy trochę czasu, wpatrując się w rzekę i Stare miasto.
Kiedy powoli słońce zaczęło zachodzić, zaczęliśmy się zbierać do hotelu, żeby cieplej się ubrać. Mieliśmy wrócić przez most, ale ktoś zadzwonił po taksówkę wodną, więc i my się załapaliśmy. Bilet 4 zł za przepłynięcie na drugą stronę Wisły, ale podróż zdecydowanie fajniejsza niż rejs statkiem.
Wieczorem wyszliśmy na spacer po Starym Mieście, a następnie udaliśmy się na bardzo dobre piwo do browaru Jan Olbracht. Nie jest tanio, ale warto się chociaż raz odwiedzić to miejsce. Piwko jest wyśmienite, jedzenie pyszne, a pomieszczenia są ciekawie urządzone, każde piętro w innym stylu.
Tym razem wypiliśmy piwo piernikowe, marcowe oraz orzeźwiające Witbier i zjedliśmy dobre ziemniaczki, siedząc na zewnątrz. Nasz miło spędzany czas w tym miejscu niestety zakłócił jakiś dobrze wypity koleś, który przyszedł z innego miejsca, ale na szczęście kelnerzy sobie jakoś z nim poradzili, chociaż trochę im to zajęło.
Z Jana Olbrachta poszliśmy przejść się wzdłuż Wisły, a następnie na most popatrzeć na pięknie oświetlone Stare Miasto.
Następnego dnia spakowaliśmy się do samochodu i poszliśmy do Orbitarium. Na zwiedzanie Orbitarium było sporo chętnych. Przede wszystkim rodzice z dziećmi. Tak, jak się okazało, Orbitarium przede wszystkim przeznaczone jest dla dzieci. Znajdują się w nim różne automaty, na których można sprawdzić wygląd i opis wybranej planety, czy satelity, podejrzeć różne elementy sondy Cassini, które włączają się po kliknięciu odpowiedniego przycisku, sprawdzić opóźnienie sygnału w kosmosie, czy swoją wagę na Słońcu, zobaczyć, jak powstaje tornado i wiele innych. Mimo że Orbitarium przeznaczone jest dla dzieci, my też mieliśmy fajną zabawę, a czas szybko minął.
Po wyjściu z Orbitarium poszliśmy na małe zakupy, a następnie na lody. Dzień wcześniej widzieliśmy dużą kolejkę przy jednej z cukierni, więc przeszliśmy się do niej sprawdzić, co mają dobrego. Okazało się, że tym razem kolejka nie była duża, chociaż wystawała trochę za drzwi. Tą cukiernią jest Cukiernia Garbary, należąca do Cukierni Lenkiewicz s. c. Jedna gałka lodów własnej produkcji za 4 zł, ale gdy zobaczyliśmy, ile tych lodów pracownicy nakładają, to byliśmy w szoku. Jedna gałka w tym miejscu to 4 w innym. Są wyjątki, ale takich dużych porcji nigdzie indziej jeszcze nie dostaliśmy. To były najdłużej jedzone lody przez nas. Świetna sprawa i gorąco polecam lody z tej cukierni, ponieważ nie dość, że dostajemy duże porcje, to smakują wyśmienicie.
Następnie przy teatrze Baj Pomorski poszliśmy na spacer po dziedzińcu ruin zamku. Tutaj za bardzo nie ma co zwiedzać, ale warto się wybrać do tego miejsca. Fajnie wygląda boisko do piłki nożnej położone pomiędzy murami zamku. Natomiast ciekawie rozwiązana jest konstrukcja wejścia do teatru, ponieważ przypomina szafę.
Spod zamku poszliśmy nad Wisłę, nad którą trochę poleżeliśmy. Nie chciało się już nam chodzić, chociaż miałem ochotę wejść na ratuszową wieżę, na której jeszcze nie byliśmy. Było sporo chętnych, więc przyjemności z wejścia pewnie by nie było. Zrobimy to następnym razem, a takie lenistwo też się przydało.
Przed wyjazdem do Bydgoszczy, po miłym lenistwie, leżąc nad brzegiem Wisły, wybraliśmy się na obiad. Poszliśmy do naszego ulubionego baru mlecznego, który mieści się przy ulicy Różanej. W barze mlecznym Pod Arkadami można zjeść dobrze i tanio. Posiłki są smaczne, a porcje wystarczające. Jedynym minusem jest to, że do tego miejsca przychodzi dużo osób, więc czasem trzeba czekać w kolejce.
Po zjedzeniu obiadu poszliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Bydgoszczy. Z Torunia wyjechaliśmy na drogę numer 10 i omijając Solec Kujawski, trafiliśmy do Bydgoszczy. Tutaj od razu zajechaliśmy do hotelu, żeby się zakwaterować, rozpakować i przygotować na spacer po mieście.
Szybko dojechaliśmy do hotelu Campanile i poszliśmy odebrać pokój. Tutaj podobnie jak w Ibis Budget okazało się, że miejsce parkingowe jest płatne. Cena? 33 zł za dobę, więc niezła różnica w porównaniu z 19 zł w Ibisie. Szkoda, że takich informacji nie ma podczas rezerwacji. Poza tym więcej uwag do hotelu nie mam. Cena za noc jeszcze niższa niż w Ibisie, ale warunki zdecydowanie lepsze. Pokoje bardzo dobrze wyciszone. W pokoju dostępny czajnik elektryczny, a do tego w saszetkach kawa, herbata, mleko w proszku i cukier. Półlitrowe butelki wody gazowanej i niegazowanej. Wygodne łóżko. Podwójny zestaw ręczników. Łazienka oddzielnie z dużym brodzikiem. W łazience suszarka, szmatki do czyszczenia butów, nici z igłą, podkłady higieniczne, przy umywalce mydło w płynie, w brodziku żel do mycia ciała i włosów. W porównaniu do hotelu Ibis, w Campanile jest luksusowo. Poza tym serwis sprzątający pyta się, czy coś potrzeba, więc atmosfera jest miła. Miłym gestem był również prezent w postaci kart do gry oraz listu z podziękowaniem za rezerwację przez stronę internetową hotelu, za co bardzo dziękuję.
Po małym ogarnięciu się w hotelu wyszliśmy pochodzić po mieście. I tu podobnie jak wcześniej wzdłuż Brdy przeszliśmy się na Stare Miasto. Nie śpieszyliśmy się, chodząc między pięknymi bydgoskimi kamienicami. Po dłuższym czasie poszliśmy na Wyspę Młyńską, przysiedliśmy przy kanale Międzywodzie i zaczęliśmy słuchać uspokajającego szumu wody. Ogólnie Wyspa Młyńska jest takim miejscem, gdzie w środku dużego miasta można odpocząć i odetchnąć od hałasu, chyba że odbywa się jakaś impreza.
Niestety wieczór był chłodny, więc przed 21 zebraliśmy się z Wyspy Młyńskiej i poszliśmy w stronę hotelu. Wracaliśmy podobnie, jak przyszliśmy, czyli wzdłuż rzeki Brdy, gdzie są widoki na pięknie oświetlone kamienice, czy most Uniwersytecki, a do tego jest niesamowity spokój.
Następnego dnia ponownie poszliśmy na Stare Miasto, ale tym razem specjalnie wybraliśmy się na tramwaj wodny. Niestety nie wyrobiliśmy się, więc musieliśmy czekać ponad dwie godziny na następny kurs. W czasie oczekiwania wybraliśmy się na spacer pomiędzy kamienicami po północnej stronie Brdy, czyli w okolicy ulicy Gdańskiej. Tutaj ponownie przeszliśmy się nad niesamowitą fontannę – Potop. Tym razem mogliśmy zobaczyć ją w pełnej okazałości, czyli działającą, chociaż bez wody również robiła duże wrażenie. Chodząc pomiędzy kamienicami, zaszliśmy do cukierni Staropolskiej na lody, ale te nie były tak smaczne, jak w Toruniu.
Jakieś 30 min przed kolejnym kursem tramwaju wodnego poszliśmy na przystań Rybi Rynek, aby poczekać na rejs. I dobrze, że poszliśmy wcześniej, ponieważ chętnych było dużo, a na statku tylko 28 wolnych miejsc. Na szczęście udało się nam wejść, ale kierownik tramwaju i tak na pokład zabrał więcej osób, więc miło z jego strony.
Statkiem o nazwie Słonecznik wypłynęliśmy w rejs po linii Staromiejskiej. Ta linia biegnie w górę rzeki, więc płynęliśmy, mijając z lewej strony Wyspę Młyńską, a z prawej operę Nova. Następnie za mostem marszałka Ferdynanda Focha wpłynęliśmy w śluzę. Śluza się zamknęła i zaczęto wpuszczać do niej wodę. Słonecznik powoli podnosił się do góry. Po kilku minutach woda podniosła się o ponad 3 metry i jak zrównała się z poziomem rzeki będącą za drugą bramką, to ta bramka się pochyliła i ruszyliśmy dalej. Dopłynęliśmy do klubu sportowego Astoria i tu bez zatrzymania się na przystani zawróciliśmy w stronę Rybiego Targu. W drodze powrotnej również wpłynęliśmy do śluzy, ale tu proces był odwrotny, czyli woda była spuszczana.
Rejs w obie strony trwał około godziny. Trasa nie jest długa, ale statek płynął powoli. Za taki rejs zapłaciliśmy 5 zł od osoby. Tak, tylko 5 zł, co mnie zszokowało. Najfajniejsze podczas tego rejsu było pompowanie i wypompowywanie wody ze śluzy, ale oglądanie zabytków z poziomu wody również było ciekawe, a poza tym było odprężające, więc dobrze spędzać czas w taki sposób. Fajnie też by było wynająć kajak lub rower wodny i samemu sobie popływać, ale te są również oblegane przez turystów, więc ciężko dostać się do takiego sprzętu.
Po udanym rejsie poszliśmy na obiad. Miejscem, które odwiedziliśmy, był Stary Port 13. Restauracja znajduje się obok budynku Poczty Polskiej i mieści się we wnętrzu zabytkowego spichlerza, który został odrestaurowany. W środku jest niesamowity klimat. Meble wykonane z litego drewna, do tego drewniane belki i wstawki. Ciekawa ekspozycja. Sala restauracyjna podzielona na dwie części, pomiędzy którymi poprowadzony jest strumyk. W strumyku pływają ryby. Do strumyka wpada woda z młyńskiego koła, dzięki temu słychać szum wody. Świetny pomysł, który wprowadza niesamowity nastrój.
Tego dnia akurat było jakieś przyjęcie rodzinne, więc sala restauracyjna została dodatkowo rozdzielona parawanem, dzięki czemu goście z przyjęcie nie przeszkadzali pozostałym osobom i na odwrót. Zamówiliśmy po porcji piersi z kurczaka z wędzonym serem i boczkiem, a do tego ciemne piwo. Miła kelnerka przyniosła piwko, a do tego domowy smalec z chlebem – taki dodatek do piwa. Nie zdążyliśmy odsapnąć po przekąsce, a tu przyszło danie główne i to jakie. Jedna porcja spokojnie by starczyła dla dwóch osób. Porcje były tak duże, że jedliśmy obiad ponad godzinę. Dawno się tak nie najadłem.
Pierwszy raz jadłem tak dużą porcję i tak dobrze zrobione piersi z kurczaka. Mięso nie było suche, jak to bywa z drobiem, było delikatne i prawie rozpływało się w ustach. Nie wiem, jak to zrobili kucharze, ale trzeba im pogratulować. Nie licząc piwa, za obiad zapłaciliśmy 60 zł, ale było warto. W innych miejscach potrafiliśmy zapłacić więcej za dużo mniejsze porcje, więc gorąco polecam odwiedzanie restauracji Stary Port 13.
Po obfitym obiedzie powoli ruszyliśmy pochodzić po tej części Starego Miasta, w której jeszcze nie byliśmy. W związku z tym ulicą Stary Port poszliśmy w stronę ulicy Bernardyńskiej i wzdłuż niej ruszyliśmy w stronę Wałów Jagiellońskich. Zatrzymaliśmy się na chwilę na moście, aby popatrzeć na Brdę i otaczającą ją zabudowania. Następnie przeszliśmy przy kościele pw. Św. Andrzeja Boboli, który góruje nad Starym Miastem.
Dalej doszliśmy do Wałów Jagielońskich i na wysokości pomnika Kazimierza Wielkiego weszliśmy na górę, gdzie dostępny jest punkt widokowy, gdzie widać część Starego Miasta. Widoki na pewno lepsze mają mieszkańcy bloków, które położone są jeszcze wyżej.
Stąd mieliśmy iść do Wierzy Ciśnień, ale będąc na Alei Górskiej zauważyliśmy ciemne chmury więc ulicą Terasy zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się w stronę Starego Runku. Niestety nie zdążyliśmy dojść do jakieś kawiarni, czy restauracji, która by była zadaszona, tylko schowaliśmy się w wejściu do kamienicy.
Trochę mokrzy wróciliśmy do hotelu, żeby się przebrać i cieplej ubrać. Po czym wyszliśmy znowu na spacer i na piwo. Najpierw pochodziliśmy po Parku Ludowym im. Wincentego Witosa, miejscu, które w latach 50 powstało na miejscu cmentarza. Tutaj zobaczyliśmy ciekawie wyglądającą muszlę koncertową, czy dużą fontannę. Ogólnie jest to miejsce puste. Chodząc po parku, zauważyliśmy tylko kilka osób, więc w spokoju można sobie tu odetchnąć.
Wychodząc z Parku Ludowego, przy głównej alejce trafiliśmy na popiersie Wincentego Witosa, czyli patrona tego parku. Następnie poszliśmy na Stary Rynek, gdzie na chwilę przysiedliśmy. O 21:13 z okna budynku pod adresem Stary Rynek 13 wyłania się Ruchoma rzeźba Pana Twardowskiego, którą chcieliśmy zobaczyć, ponieważ będąc jesienią w Bydgoszczy, rzeźba się nie pokazała. Spektakl trwał tylko kilkadziesiąt sekund, ale jest fajną atrakcją Bydgoszczy.
Ostatnim punktem tego dnia było odwiedzenie Warzelni Piwa. Warzelnia Piwa jest miejscem, gdzie można napić się dobrego piwa i do tego coś zjeść. My akurat poza piwem spróbowaliśmy tylko krążki cebulowe, ponieważ byliśmy jeszcze najedzeni, po objedzie w Starym Porcie 13. Warzelnia Piwa jest podobnym miejscem do browaru Jana Olbracht w Toruniu, ale tu wykończenie pomieszczeń jest w nowoczesnym stylu, choć zabudowane tarasy ciekawie wkomponowane są w zabytkowe kamienice. Dodatkowo Warzelnia Piwa znajduje się nad odnogą Brdy, Młynówką, co wieczorem tworzy niezwykły klimat. Fajne miejsce, smaczne jedzonko i dobre piwko zachęcają do odwiedzania tego miejsca.
Miły wieczór zakończył się spacerem przez pięknie oświetlone Stare Miasto oraz Wybrzeżem Gabriela Narutowicza, czyli wzdłuż Brdy. Dodatkowo w wodzie odbijał się księżyc, co tworzyło piękny widok.
Następnego dnia spakowaliśmy się i przed południem opuściliśmy hotel. Wybraliśmy się na Stary Rynek ostatni raz pospacerować po Bydgoszczy, oczywiście w czasie tego wyjazdu, ponieważ miasto ponownie kiedyś odwiedzimy. Spacer po Starym Mieście rozpoczęliśmy od kupna rzemieślniczych lodów w cukierni Przystań na lody. Bardzo smaczne lody, które w tak ciepły dzień, jak ta niedziela, szybko znikały. Stąd poszliśmy na Wyspę Młyńską, gdzie akurat odbywał się festyn z okazji Dnia Dziecka. Na Wyspie Młyńskiej posiedzieliśmy nad Międzywodziem, gdzie w wodzie pomoczyliśmy trochę nogi, a przy okazji posłuchaliśmy muzyki.
Widać było, że festyn zorganizowany był z wielkim rozmachem. Dzieciaki miały przygotowanych mnóstwo atrakcji, więc mogły się wyszaleć. Rodzicom też się podobało i było miłe to, że spędzali wolny czas ze swoimi pociechami. Dodatkowo było wiele stoisk, na których można było kupić sobie jakieś upominki, czy słodkości, jak wata cukrowa.
Przed wyjazdem do domu poszliśmy coś jeszcze zjeść, a że w sobotę, chodząc po Starym Mieście, wpadł nam w oko bar z belgijskimi frytkami, to postanowiliśmy wybrać się do niego. Ten bar nazywa się Freetki i oferuje frytki z różnymi sosami lub po prostu z majonezem, czy ketchupem. Wzięliśmy po dużej porcji i najedliśmy się wystarczająco. Jak dla mnie, to trochę za mało sosu jest dodawanego do zestawu, ale ogólnie i tak frytki były smaczne.
W ten właśnie sposób skończył się nasz udany wyjazd do Torunia i Bydgoszczy. Po zjedzeniu frytek poszliśmy do samochodu i ruszyliśmy w podróż do domu. W Toruniu wjechaliśmy na autostradę, ale ze względu na spory ruch, a przede wszystkim zakorkowane MOPy na węźle Ciechocinek zjechaliśmy na drogę numer 91 i wróciliśmy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Przynajmniej nie było takiego ruchu, jak na autostradzie i były dużo ciekawsze widoki.