Na czwartek przede wszystkim zaplanowaliśmy wyjazd do miejscowości Jaworki, aby stamtąd ruszyć do Wąwozu Homole. Po nawałnicy poprzedniego dnia ten dzień zapowiadał się upalnie, co było widać po błękitnym niebie bez żadnej chmurki, więc można było wyskoczyć w góry.
Z samego rana spakowani w plecak wyruszyliśmy do dworca PKS w Szczawnicy, aby podjechać autobusem do miejscowości Jaworki. Po dojściu na miejsce okazało się, że nie będzie autobusu w tamtym kierunku, ale dalej ulicą Główną możemy iść w stronę ulicy Zdrojowej i tam na przystanku poczekać na bus, jadący przez Jaworki.
Tak zrobiliśmy i dosłownie minutę po dojściu do przystanku wsiedliśmy do busa. Kilka minut później z kilkoma innymi osobami wysiedliśmy w Jaworkach w pobliżu wejścia do Wąwozu Homole.
Wejście do wąwozu jest bezpłatne, ale w budce przy wejściu można było kupić magazyn dotyczący pienińskiej flory i fauny, a tym samym wesprzeć ochronę rezerwatu. Po zakupie magazynu zielonym szlakiem ruszyliśmy po błocie przez Wąwóz Homole.
Wąwóz Homole prowadzi pomiędzy skałami głównie wapiennymi z okresu jury i kredy. Ma długość około 800 metrów i przepływa przez niego potok Kamionka, tworząc liczne kaskady. W niektórych miejscach znajdują się mostki nad potokiem, a w innym schodki ułatwiające wędrówkę, co przypomina szlaki dostępne w Słowackim Raju. Wąwóz Homole uznawany jest za jeden z najpiękniejszych polskich wąwozów, co stanowczo mogę potwierdzić.
Podczas wędrówki wąwozem doszliśmy do Dubantowskiej Dolinki, na której znajduje się polanka z wykaszaną trawą. Przy wejściu na polankę znajdują się Kamienne Księgi, czyli warstwowe skały, które według lokalnej legendy zawierają opis ludzkich losów aż do końca świata. Tutaj też znajduje się miejsce odpoczynku i miejsce docelowe dla wielu turystów, a w pobliżu przepływa potok Kamionka.
Przeszliśmy przez Dubantowską Dolinkę, przyglądając się Czajkowej Skale po drugiej stronie polany. Kilka minut później doszliśmy do Jemeriskowej Skałki, z której roztacza się piękny widok na Małe Pieniny. Tutaj, schodząc z zielonego szlaku, można dojść do pobliskiej bacówki na oscypki i żętycę.
Przy Jemeriskowej Skałce skończyło mi się miejsce na karcie pamięci w kamerce sportowej, więc resztę wędrówki nagrywałem iPhonem 5C. Po powrocie do pokoju okazało się, że na dysku laptopa również nie mam dużo wolnego miejsca, co zmusiło mnie do zamówienia przenośnego dysku twardego, który odebrałem kilka dni później w Zakopanem.
Spod Jemeriskowej Skałki ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem w kierunku Wysokiej. Początkowo szliśmy błotnistą drogą, która wydeptana i zabrudzona była przez owce pewnie wyprowadzone o świcie na wypas. Dalej szliśmy Polaną pod Wysoką, przez którą w ten upalny dzień ciężko było iść pod górę. Na szczęście widoki umilały wędrówkę. Widoki nie tylko na góry, ale wypasane owce i pilnujące je psy, w tym owczarki podhalańskie, które z daleka ciężko odróżnić od owiec.
Po przejściu polany doszliśmy do rozwidlenia, z którego ciężko było wyczytać, w którą stronę mamy się kierować, ponieważ były trzy ścieżki a dwa szlaki, zielony i niebieski. W końcu stwierdziłem, że dwie ścieżki prowadzące do góry mogą łączyć się ze sobą, co okazało się słusznym rozumowaniem. W ten upał szare komórki znacznie spowolniły swoje działanie.
Kilka minut później byliśmy już w cieniu pomiędzy drzewami w rezerwacie przyrody Wysokie Skałki. Tutaj przy łączeniu się szlaku niebieskiego z czarnym postanowiliśmy zrobić przerwę, aby trochę odpocząć przede wszystkim od słońca i się posilić.
Krótka przerwa w cieniu polepszyła samopoczucie, a doładowani po posiłku mogliśmy iść dalej. Czarnym szlakiem ruszyliśmy na najwyższy szczyt Pienin i kilkanaście minut później byliśmy na wysokości 1050 m n.p.m. Z Wysokiej roztaczają się imponujące widoki na Magurę Spiską, Pieniny, czy Tatry. Widać z niej Sokolicę, Trzy Korony, Babią Górę, Góry Lewockie, Pasmo Radziejowej, czy słowacką miejscowość Veľký Lipník. Polecam wyprawę na ten szczyt.
Z Wysokiej wróciliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy przerwę i na skrzyżowaniu szlaków ruszyliśmy prosto, niebieskim szlakiem. Przez większą część drogi szliśmy w pełnym słońcu przez polany, przechodząc przez niewysokie wzniesienia jak Borsuczyny (939 m n.p.m.), czy Durbaszka (934 m n.p.m.). Czasem trafił się jakiś zagajnik, gdzie przystawaliśmy odpocząć na chwilę od słońca i napić się wody.
Przez całą drogę mieliśmy piękne widoki nie tylko na góry, ale i okoliczne miejscowości, w tym Szczawnicę, czy wypasające się owce. Droga przypominała trochę przejście przez Połoninę Wetlińską, ale z dużo ładniejszymi widokami.
Gdy doszliśmy do skrzyżowania niebieskiego i żółtego szlaku, zostawiłem żonę w cieniu, a sam żółtym szlakiem wbiegłem na Wysoki Wierch (898 m n.p.m.), do którego prowadziła mnie intuicja. Niebieski szlak prowadzi na Palenicę, do której zmierzaliśmy, natomiast żółty na Słowację do miejscowości Veľký Lipník.
Intuicja nie zawiodła mnie. Ze szczytu miałem imponujący widok nie tylko na trasę, którą przeszliśmy i tę, która była jeszcze przed nami, ale również na Sokolicę, Trzy Korony, Beskid Sądecki, czy Tatry w oddali. Do tego spokojne miejsce, ponieważ większość turystów omijała ten szczyt. Spotkałem na nim tylko jedną osobę, która akurat kontemplowała na trawie. Sam bym się rozłożył, ale musiałem wracać do żony.
Mijając kolejne stado owiec i krów po godzinie doszliśmy do Szafranówki, gdzie w cieniu przy wyciągu narciarskim zatrzymaliśmy się na mały posiłek. Stąd mieliśmy widok na Palenicę, która przypomina wersję mikro zakopiańskiej Gubałówki, ale musieliśmy przez nią przejść, aby wrócić do Szczawnicy.
Z Palenicy do Szczawnicy zeszliśmy żółtym szlakiem, choć nie był to dobry pomysł. Szlak był zniszczony, być może po ostatniej nawałnicy, wiec ciężko się nim schodziło. Lepiej było zjechać wyciągiem, co chciała zrobić moja żona, ale jej nie posłuchałem, tylko uparłem się na wędrówkę. No cóż.
Po dojściu do Szczawnicy, gdy zbliżaliśmy się do przejścia przez Grajcarek, robiło się coraz głośniej. Spowodowane to było tłumem osób, które spędzały czas nad wodą. Część opalała się na brzegu, a inni, w szczególności dzieci, szaleli w wodzie. My ominęliśmy to miejsce, przechodząc na drugą stronę Grajcarka, a następnie pochodziliśmy pomiędzy budkami z pamiątkami, szukając czegoś na prezenty.
Nic nie kupiwszy, ruszyliśmy w stronę domu gościnnego, aby przygotować się na obiad. Po drodze uzupełniliśmy pustą butelkę wodą ze źródła Szymon, a następnie wstąpiliśmy do sklepu na małe zakupy.
Odświeżeni kolejny raz poszliśmy do restauracji Sami Swoi na obiad i zimne piwko. Znowu ominęliśmy Koci Zamek, choć zastanawialiśmy się, czy nie wstąpić do niego. Jednak w Samych Swoich można było zjeść smaczny obiad za nieduże pieniądze, a do tego był tam spokój. Tak było wcześnie i tym razem również nie zawiedliśmy się na tym lokalu.
Ze względu na to, że obiad jedliśmy już dosyć późno, to od razu z restauracji poszliśmy pospacerować po Szczawnicy i posiedzieć trochę nad Grajcarkiem. To był już przedostatni wieczór w Szczawnicy, więc trzeba było korzystać z uroków tego miasteczka. W szczególności, że ciepły wieczór sprzyjał spacerom w miłym towarzystwie.
Poprzedni dzień | Spis treści | Następny dzień |